
Otóż
w kwietniowym numerze „Sensu” w rubryce porad dla rodziców mama pyta właśnie tę pedagog i terapeutkę, co ma robić ,
ponieważ jej dzieci są bardzo niesforne. Zastanawia się, czy stosować kary, ale
nie chodzi jej o fizyczne tylko np. zakaz oglądania bajki itp. Tak, pojawia się tu brzydkie słowo kara, na
które pani pedagog reaguje alergicznie i nielogicznie.
Oto pierwsza pseudomądrość
w odpowiedzi na list:
Karanie dziecka to wymuszanie na nim posłuszeństwa. To
złudne poczucie, że my, rodzice, rozwiązaliśmy problem(…) w umyśle dziecka
problem dopiero się zaczyna, bo jego rodzic nie rozumie i robi mu krzywdę”
Po pierwsze w
całej odpowiedzi p. N. występuje jeden podstawowy błąd- uogólnianie!
Błędem jest
stwierdzenie, że karanie to bezwzględne krzywdzenie dziecka, brak empatii; zauważmy,
że w wypowiedzi p. N. nie ma tak istotnego rozróżnienia kar w odniesieniu do problemu
wychowawczego, do jednego worka wkładane są kary fizyczne i kary typu zakazowego.
Podaje
też dziwny przykład jakoby większość rodziców „karzących” karało dzieci za zdejmowanie
czapki lub zbyt głośne zachowanie. Podobnie z karaniem za to, że dziecko nie
jest takie, jak wyobrażali sobie rodzice. Znacie takich rodziców? Bo ja nie.
Co zatem radzi
pani terapeutka? Z 6 punktów dwa są po prostu niedopuszczalne, zacytuję:
Dziecko, które zachowuje się niewłaściwie, albo nie ma
pojęcia, że robi cos złego, albo rozpaczliwie walczy o uwagę rodzica. Gdy ma
dobrą relację z rodzicem, zrobi wszystko by jej nie popsuć.
Z pierwszego zdania wynika, ze dziecko to
małpiątko, które nie wie że robi cos źle, a z drugiego, że dziecko ma poziom
refleksji jak u dorosłego.
Oczywiście
małe dziecko faktycznie rozrabia czasami tylko po to, by zwrócić na siebie
uwagę, ale pięciolatek dobrze wie, że nie powinien bić brata po głowie. Może nie rozumieć co to znaczy „niechcący” albo
„umyślnie”, ale potrafi wyczuć, że coś jest nie tak. Absolutnie nie zgadzam się, jakoby podczas
rozmowy wychowawczej dziecko zawsze było w stanie wyjaśnić motywy swojego postępowania. Moja praktyka wychowawcza pokazuje, że dziecko czasami nie wie, dlaczego źle się zachowało i próba znalezienia motywu sprawia, ze zaczyna zmyślać
cokolwiek, by mama lub pani w przedszkolu dała już spokój..
Nie
zgadzam się, że zawsze można uniemożliwić dziecku zrobienie czegoś złego
Bardzo
podoba mi się natomiast twierdzenie terapeutki, że trzeba spędzać z dzieckiem
czas i nie można co dzień lamentować, że dziecko pewnie znowu dziś narozrabiało
w przedszkolu.
Co
do odpowiedzi na list..
Według
mnie warto nie tyle wprowadzać system kar, co ostrzegać przed nimi. Jeśli ostrzeżenie
nie podziała kilka razy, wtedy dziecko powinno poczuć jakieś konsekwencje. Pierwsza taką konsekwencją powinno być posadzenie dziecka na parę minut, by pomyślało, nad swoim zachowaniem. Kara
powinna być dobrze dopasowana do wagi "występku", dlatego czas na przemyślenie dany dziecku potrzebny jest też dorosłemu na ostudzenie emocji.
Niestety
pani E.N. to przedstawicielka nowej (anty) pedagogiki, gdzie zamiast korygować postępowanie
dziecka zaleca się okazać dziecku
zrozumienie (może np. rozumiem że
musiałeś mocno uderzyć kolegę w głowę- czyż nie?) i rozmawiać. Rozmowa to
podstawowy warunek relacji dziecko-rodzic, ale w przypadku trudności wychowawczych,
nie wystarcza.
Wychowanie
do dialogu oznacza niestety nie tylko naukę empatii, oznacza też brak przekazywania
wzorców i wartości, ponieważ mamy szanować odmienne poglądy, inne niż
nasze systemy wartości”.
To quasi
poszanowanie dla innych wartości to nic innego jak przyzwalanie na
-brak poglądów i szacunku
dla określonych wartości, czyli aprobata braku poglądów
-zachowania
obce chrześcijańskim wartościom.
-brak szacunku
dla dorosłych (przecież dziecko może rozmawiać z dorosłym jak równy z równym ).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz