sobota, 11 kwietnia 2015

"Bezkarna" antypedagogika

    Jestem rozczarowana wypowiedzią  pewnej pani pedagog (była autorytetem dla mnie jako autorka świetnych książek dla dzieci)
Otóż w kwietniowym numerze „Sensu” w rubryce porad dla rodziców mama pyta  właśnie tę pedagog i terapeutkę, co ma robić , ponieważ jej dzieci są bardzo niesforne. Zastanawia się, czy stosować kary, ale nie chodzi jej o fizyczne tylko np. zakaz oglądania bajki itp.  Tak, pojawia się tu brzydkie słowo kara, na które pani pedagog reaguje alergicznie i nielogicznie.
Oto pierwsza pseudomądrość w odpowiedzi na list:

Karanie dziecka to wymuszanie na nim posłuszeństwa. To złudne poczucie, że my, rodzice, rozwiązaliśmy problem(…) w umyśle dziecka problem dopiero się zaczyna, bo jego rodzic nie rozumie i robi mu krzywdę”

  Po pierwsze w całej odpowiedzi p. N. występuje jeden podstawowy błąd- uogólnianie!
Błędem jest stwierdzenie, że karanie to bezwzględne krzywdzenie dziecka, brak empatii; zauważmy, że w wypowiedzi p. N.  nie ma tak istotnego  rozróżnienia kar w odniesieniu do problemu wychowawczego, do jednego worka wkładane są  kary fizyczne i kary typu zakazowego.
Podaje też dziwny przykład jakoby większość rodziców „karzących” karało dzieci za zdejmowanie czapki lub zbyt głośne zachowanie. Podobnie z karaniem za to, że dziecko nie jest takie, jak wyobrażali sobie rodzice. Znacie takich rodziców? Bo ja nie.
Co zatem radzi pani terapeutka? Z 6 punktów dwa są po prostu niedopuszczalne, zacytuję:
Dziecko, które zachowuje się niewłaściwie, albo nie ma pojęcia, że robi cos złego, albo rozpaczliwie walczy o uwagę rodzica. Gdy ma dobrą relację z rodzicem, zrobi wszystko by jej nie popsuć.
 Z pierwszego zdania wynika, ze dziecko to małpiątko, które nie wie że robi cos źle, a z drugiego, że dziecko ma poziom refleksji jak u dorosłego.  
Oczywiście małe dziecko faktycznie rozrabia czasami tylko po to, by zwrócić na siebie uwagę, ale pięciolatek dobrze wie, że nie powinien bić brata po głowie.  Może nie rozumieć co to znaczy „niechcący” albo „umyślnie”, ale potrafi wyczuć, że coś jest nie tak.  Absolutnie nie zgadzam się, jakoby podczas rozmowy wychowawczej dziecko zawsze było w stanie wyjaśnić motywy swojego postępowania. Moja praktyka wychowawcza pokazuje, że dziecko czasami nie wie, dlaczego źle się zachowało i próba znalezienia motywu sprawia, ze zaczyna zmyślać cokolwiek, by mama lub pani w przedszkolu dała już spokój..
Nie zgadzam się, że zawsze można uniemożliwić dziecku zrobienie czegoś złego
Bardzo podoba mi się natomiast twierdzenie terapeutki, że trzeba spędzać z dzieckiem czas i nie można co dzień lamentować, że dziecko pewnie znowu dziś narozrabiało w przedszkolu.  

Co do odpowiedzi na list..

Według mnie warto nie tyle wprowadzać system kar, co ostrzegać przed nimi. Jeśli ostrzeżenie nie podziała kilka razy, wtedy dziecko powinno poczuć jakieś konsekwencje. Pierwsza taką konsekwencją powinno być posadzenie dziecka na parę minut, by pomyślało, nad swoim zachowaniem.  Kara powinna być dobrze dopasowana do wagi "występku", dlatego czas na przemyślenie dany dziecku potrzebny jest też dorosłemu na ostudzenie emocji.

Niestety pani E.N. to przedstawicielka nowej (anty) pedagogiki, gdzie zamiast korygować postępowanie dziecka zaleca się okazać dziecku zrozumienie (może np. rozumiem że musiałeś mocno uderzyć kolegę w głowę- czyż nie?) i rozmawiać. Rozmowa to podstawowy warunek relacji dziecko-rodzic, ale w przypadku trudności wychowawczych, nie wystarcza.
Wychowanie do dialogu oznacza niestety nie tylko naukę empatii, oznacza też brak przekazywania wzorców i wartości, ponieważ  mamy szanować odmienne poglądy, inne niż nasze systemy wartości”.
To quasi poszanowanie dla innych wartości to nic innego jak przyzwalanie na
-brak poglądów i szacunku dla określonych wartości, czyli aprobata braku poglądów
  -zachowania obce chrześcijańskim wartościom.
-brak szacunku dla dorosłych (przecież dziecko może rozmawiać z dorosłym jak równy z równym ).